„Piękna Lucynda” Mariana Hemara w reż. Tomasza Czarneckiego w Kujawsko-Pomorskim Teatrze Muzycznym w Toruniu. Pisze Blanka Tokarska.
Spektakl „Piękna Lucynda”, wystawiany na deskach Teatru Muzycznego w Toruniu charakteryzuje się przede wszystkim zdolnością przeniesienia widzów w niekonwencjonalny, twórczy świat, w którym z całą pewnością można doświadczyć enigmatycznego poczucia „prawdziwej magii teatru”. Jest to musical pełen mieszanek inspiracji artystycznych, układających się w ekscytujące widowisko, zarówno pod względem zdolności aktorskich, jak i wartości estetycznych oraz muzycznych.
Reżyser Tomasz Czarnecki zadbał o to, aby komedia Mariana Hemara zachowała swoją lekkość i humorystyczność przy jednoczesnym nadaniu jej poniekąd innowacyjnego charakteru - w mojej opinii niezwykle interesującego i dodającego smaku. Już na początku mamy do czynienia ze zjawiskowym, a także nota bene fenomenalnym pod względem warsztatowym (przygotowanie wokalne: Paulina Grochowska) śpiewie trzech muz - Melpomeny, Talii i Terpsychory, co naturalnie prowadzi skojarzenia do chóru obecnego w greckich tragediach antycznych, który to nakreśla tematykę i problematykę sztuki, z którą za chwilę będziemy mieć styczność. Trzeba przyznać, że aktorki: Agata Ewa Mociak, Małgorzata Regent oraz Katarzyna Trzeszczkowska stworzyły wprost doskonałe preludium do spektaklu, dając popis swoich umiejętności już od pierwszego kroku na scenie. Na wysokie uznanie zasługują również stroje, wykonane z ogromną dbałością, podkreślające delikatność i szyk godny Olimpu.
W dalszej części poznajemy Adama Faworskiego, romantycznego kochanka, obezwładnionego miłością wobec tytułowej Lucyndy. Szlachcic pragnie pozyskać serce swojej wybranki poprzez twórczość artystyczną - jego celem jest stworzenie utworu, oddającego jego żarliwe uczucie. Niebagatelną pomocą w tworzeniu kompozycji okazuje się nie kto inny, jak sama Talia. Maksymilian Pluto-Prądzyński doskonale sprawdził się w roli adoratora Wahadłowskiej, w przekonujący sposób kreując postać zakochanego młodzieńca, pełnego nadziei na spełnioną miłość, a także - co warto podkreślić- dysponującego godnym podziwu talentem muzycznym. Przykuwającym uwagę elementem stroju szlachcica są kontrastujące względem do klasycznego - eleganckiego ubioru, głownia szabli pokryta cyrkoniami, a także mieniące się złotym brokatem buty. W znakomity sposób stając się pomostem konsolidującym elementy scenografii o podobnym, popkulturowym charakterze, jak chociażby wisząca kula dyskotekowa, jednocześnie komponując się także ze strojem oddanego przyjaciela Adama, czyli Poufalskiego. Kamil Dominiak oddał ciekawy charakter owego powiernika Faworskiego; postaci pełnej komizmu, któremu zdarzają się zabawne fruedowskie pomyłki, a także odznaczającej się ciepłem i empatią.
Natręci, którzy nachodzą Adama, kolidując wówczas jego miłosne podboje, pełnią dynamizujące zjawisko w spektaklu. Ich - wydawałoby się pozornie negatywne role, nieświadomie krzyżujące plany Faworskiego są niezwykle energetycznym ładunkiem, wprowadzającym do musicalu wiele zabawy, frywolności. I tak oto, sylwetka Wietrznikowskiego, która sądzę, że zdobyła sympatię publiczności za niesamowitą lekkość w kreacji i zdolność Wojciecha Łapińskiego w oddaniu szczególnej delikatności i harmonii postaci. Fakt pojawienie się aktora na scenie od razu wnosi ze sobą pewnego rodzaju eteryczność i indywidualizm. Doskonale wypadł w roli kolejnego „natręta” również Dominik Rybiałek, wcielając się w Skarbnika. W tym przypadku, podobnie jak w „Ślubach panieńskich” Pawła Aignera, sztuki mającej swoją premierę w Teatrze Muzycznym w Toruniu w październiku, dostrzegam bardzo udane zaczerpnięcie inspiracji estetyką kampu w całokształcie kreacji postaci - zarówno pod względem ekspresji aktorskiej, jak i w warstwie charakteryzacji. Postać, która zdecydowanie zapada w pamięci.
Jestem pod wrażeniem zdolności aktorskich Katarzyny Trzeszczkowskiej, która równie dobrze odegrała każdą z trzech ról, w którą wcieliła się w trakcie spektaklu; oczarowując jako Terpsychora, rozbawiając lekką nonszalancją Wawrzonka i definiując zupełnie odmienną od poprzednich wcieleń postać służącej Zuzanny.
Tytułowa Lucynda - młoda wdowa (Agata Ewa Mociak), którą targają wewnętrzne rozterki, stacza bitwy między sercem a rozumem. To postać, która podobnie jak Adam, wprowadza do sztuki romantyczny nastrój. Tak, jak już wspominałam, piosenki wykonywane przez Mociak to pełen profesjonalizm, w mojej pamięci szczególne miejsce zajął duet z Ciotką Utciszewską (Małgorzata Regent), podczas którego aktorki niesamowicie się zharmonizowały, tworząc naprawdę doskonały dwugłos. Wspominając o charyzmatycznej ciotce Utciszewskiej (Małgorzata Regent), należy przyznać, że jej zabawne intrygi, rzecz jasna w słusznej sprawie, układane we współpracy z Poufalskim, stanowią następny doskonały wątek komedii.
Majętny konkurent Adama w walce o względy Lucyndy, czyli Podkomorzy Faworski (Michał „Felek” Felczak), to kolejna postać, która swoją obecnością powoduje wiele uśmiechu na twarzy i natychmiast rozpromienia scenę. Nieszablonowa, energiczna dusza, której każdy krok jest dość nieprzewidywalny, a co za tym idzie - intrygujący i absorbujący uwagę.
Odnosząc się do scenografii, za którą odpowiada Kalina Konieczny, stanowi ona wyrafinowane połączenie popkultury wraz z minionymi epokami, a także elementami mogącymi kojarzyć się z wodewilem czy burleską (np. pióra, otomana i puf z aksamitu), wpływy te są zauważalne także w choreografii (Michał Cyran). Udane próby takiej syntezy przejawiają się chociażby w połączeniu
mieniących się brokatem cokołów wraz z klasycyzującymi popiersiami, czy też ukazanie obrazów, takich jak Amor i Psyche autorstwa Françoisa Gérarda, Portret Sarah Churchill Charlesa Jervasa i Narodziny Wenus mistrza doby renesansu, Botticellego wraz z umieszczonymi w centrum kompozycji napisami: „Get naked” i „ Don’t Rush me”. Za ramy posłużyły natomiast kolorowe neony. Na scenie znalazł się także fortepian, przyścienna konsola, a na niej mieszcząca się karafka z zawartością na pewno wysokojakościowego trunku, czyli elementy które nawiązują do aranżacji wystroju wnętrz i obyczajów tzw. „wyższych sfer”.
„Piękna Lucynda” w reżyserii Tomasza Czarneckiego zachwyca także pod względem warstwy muzycznej (Marcin Rumiński), która również charakteryzuje się bogatym wachlarzem różnorodności, w skład którego wchodzą elementy hip hopu, wolniejsze walczyki, czy też energetyczne piosenki, którym towarzyszy równie doskonała choreografia (Michał Cyran), w efekcie czego od początku aż do końca spektaklu z przyjemnością doświadcza się sztuki, będąc zaciekawionym, rozbawionym, a momentami nawet wzruszonym.