Gdyby ktoś zapytał co jest treścią sztuki "Yo-yo", wystawianej obecnie na scenie gorzowskiego teatru, można byłoby powiedzieć: wojna. Wojna z jej wszystkimi okrucieństwami, przejawami i - paradoksami. Twarde życie w koszarach, loty bojowe eskadry lotniczej, niepewny jutra żołnierski byt, koszmar szpitali polowych, krótkie, doraźne przyjemności między jednym a drugim rozkazem. Który trzeba wypełnić, nie myśląc, nie dopuszczając wątpliwości: czy naprawdę tak trzeba? My, Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do niezmiennej konwencji łączącej się z tematyką martyrologii, bohaterstwa, żołnierskiej powinności wobec, ojczyzny. Są to tematy wzniosłe, pełne patosu i tak też są przedstawiane w naszych filmach, sztukach, literaturze. A jak to robią Amerykanie? Wystarcz wspomnieć "1941" Spilberga. Generałowie siedzą w kasynie i oglądają disnejowskie kreskówki, a Japończycy podpływają ku Hollywoodowi, wysuwają peryskop i...co widzą? Zgrabny ty
Tytuł oryginalny
Muppety w teatrze gorzowskim
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Lubuska Nr 261