Trzy lata po śmierci autora "Tanga" niewielu powraca do jego utworów. Tak jak się spodziewano, pisarz trafił do literackiego czyśćca i trudno liczyć na to, by go szybko opuścił. To niesprawiedliwe, bo w twórczości Sławomira Mrożka wciąż wiele mamy do odkrycia i wiele do przewartościowania - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Był czerwiec ubiegłego roku, wybierałem się na "Emigrantów" [na zdjęciu] Mrożka do warszawskiego Teatru Polskiego. Reżyserował Piotr Cyrwus, w roli prostaczka XX obsadzając samego siebie, partię inteligenta AA powierzając natomiast Szymonowi Kuśmiderowi. Czy spodziewałem się wiele? Chyba nie. W końcu Cyrwus, aktor wytrawny, inscenizatorem był jeszcze mało zaprawionym w bojach, całość zaś mogła nosić znamiona roboty dwóch kumpli na boku. Nie żeby było w tym coś złego. Po prostu wolałem nastawić się na ewentualną przyjemną niespodziankę. I niespodzianka zdarzyła się, w dodatku skalą przeszła wszelkie nadzieje. Cyrwus z Kuśmidrem przeczytali dramat Mrożka litera po literze i litera po literze wyciągnęli z niego morderczo konsekwentne wnioski. Nie upiększali przy tym sztuki natrętnymi aluzjami do współczesności, choć przecież "Emigranci" do takich gierek z pozoru nadają się idealnie. Nie raz, nie dwa słyszeliśmy przecież o realizacjac