Ostatnia premiera w Teatrze na Woli jest zjawiskiem optymistycznym. Okazuje się, że grupa artystów może się skrzyknąć nie tylko po to, by przygotować skromny inscenizacyjnie spektakl oparty na jakimś samograju tekstowym. Na Woli ambitne intencje zaowocowały szlachetnym efektem. "Fedrę" grywa się w Polsce niezmiernie rzadko. A przecież jest to ewidentne arcydzieło, jedno ze źródeł współczesnego teatru egzystencji. Bogowie ingerują w dramat Fedry i jej życiowych partnerów tylko w finale i jakby wyłącznie z powodu obowiązującej w epoce Racine'a konwencji. Wszystkie postacie tej historii są bezradne wobec losu. Zasłuchane we własny niepokój, ból, miłość, poczucie honoru - rozmawiają nadaremnie. Jakby posługiwały się całkowicie obcymi językami. "Fedra" to monografia beznadziejnej, a jednocześnie pełnej pasji miłości, uwikłanej w reguły konwencji kulturowych i polityczne lodowce. Boy napisał: Rola Fedry, ta najwspanialsza może rola kobieca w c
Tytuł oryginalny
Mroczne labirynty istnienia
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy