Rudolf Zioło, reżyser "Snu nocy letniej", poezję zastąpił paleniem marihuany, zmysłowość paradą damskiej bielizny, a namiętność kochanków rzucaniem kobiet na ściany. Po filmach Tarantino to jednak za mało, by kupić publiczność. Zioło i Witkowski, jego scenograf, zmienili scenę Teatru Polskiego w metalowy keson, czyli w basen, dzięki któremu na dnie rzeki zwykle buduje się przęsła mostów. W powodzi płynących ze sceny niezrozumiałych dźwięków może to być aluzja do dykcyjnej niedyspozycji zespołu. Dobrze, że żelazny most widać nad sceną niemal cały czas. Duszki Oberona i Tytanii mogą się gdzieś chować, zmęczone pozowaniem do tej czarno-białej płaskorzeźby. Problem nawet nie w tym. że siermiężność inscenizacji zabiła dowcip i poetyckość tekstu, ale że trzeba by młodej publiczności godzinami tłumaczyć, co to estetyka konstruktywizmu, dlaczego pół wieku temu kolorowy film był towarem luksusowym i co z tym ma
Tytuł oryginalny
Most na rzece snu
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Dolnośląska nr 91