"Morze otwarte" w reż. Marka Pasiecznego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.
Ich troje, a może czworo. Bo żona, mąż i ten trzeci... w dwóch wersjach - raz będący ich adoptowanym synem, a raz kochankiem kobiety. Tajemniczym nieznajomym wkradającym się sprytnie między znużonych małżonków, przywołanym ich tęsknotą. Za innym człowiekiem, za sobą wzajem, za miłością w ogóle. "Morze otwarte": dom nad morzem, pustka wokół i w ludziach. Ten trzeci wchodzi w ową przestrzeń, stając się katalizatorem zmian - wydarzeń na poły realnych, na poły umownych. Jest w nich coś z surrealistycznej groteski, poetyki snu, a i cień pastiszu. Mamy wszak do czynienia z motywem znanym z setek dramatów i filmów (że wspomnę tylko "Nóż w wodzie" Polańskiego czy oglądanego niedawno "Trzeciego" Hryniaka). Stanowi on zwykle punkt wyjścia do dalszych ciągów w różnej konwencji. Psychodramy, thrillera, obyczajowej gry, metafizycznego moralitetu... Debiut dramaturgiczny Jakuba Roszkowskiego wydaje się być tych wszystkich możliwości i schematów �