"111" w reż. Tomasza Mana w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.
Toruńskie przedstawienie to drugie podejście do tekstu Mana po spektaklu Redbada Klynstry z warszawskiego Narodowego. Tym razem reżyserii podjął się sam autor. Man nie estetyzuje, nie liryzuje zbrodni, o której opowiada sztuka. Jego "111" jest czyste i algebraiczne. Pusta scena. Ławka, czwórka zwyczajnie ubranych aktorów. Toksyczni rodzice, trudny syn, świadkująca rodzącej się tragedii siostra (wypada pochwalić Matyldę Podfilipską). Chwilami ma się wrażenie, że Man przepisuje na teatr podręcznik psychopatologii skrzyżowany z aktami sądowymi, zeznaniami świadków i sprawców. Można zarzucić mu "łopatologię", można spierać się o jego przewidywalność. Ale trudno ukryć, że spektakl przytłacza. Pokazuje brak wyjścia, szans na ocalenie bohaterów. Bo co im można przedstawić jako alternatywę: zdawkowo-naiwne "Miłość, cierpliwość, tolerancję?". Toruński spektakl oglądałem o poranku z grupą dzieciaków z liceum. Śmiali się, póki mogli, ale po