Lektura "Inkarna" Kazimierza Brandysa pozostawiła sprawozdawcę ubiegłego lata dość chłodnym. Krzyki o znak, o wskazówkę, jakim powinien być człowiek, biadanie, że moralności trzeba się uczyć (po niewczasie) od samego siebie, względność winy i bezwiny - cała cienka moralistyka luźno tylko związana przez parę napomknień z konkretną rzeczywistością historyczną wydawała się jeszcze jednym traktatem o malaise sumienia ludzkiego niezbyt pasjonującym po Sartrze, Camusie i, przede wszystkim, po "Listach do Pani Z." samego autora sztuki. Tymczasem w teatrze metoda "Inkarno" okazała się skuteczna. Znikło kazanie nad głębiami, a pozostało to właśnie, co w podtytule sztuki zapowiedział autor: komedia kryminalna. Analizując rzecz w sierpniowym numerze "Dialogu" Józef Kelera widział dwie możliwości jej interpretacji: w kierunku Sartre'a i w kierunku Mrożka, opowiadając się za drugą możliwością. Okazuje się teraz dowodnie, że miał rację. Wrocław
Tytuł oryginalny
Moralistyka i arlekinada
Źródło:
Materiał nadesłany
Nowa Kultura nr 13