"Cyrano de Bergerac" w Teatrze Ateneum to kompletna klapa. Rzadko się zdarza, by tak dobry aktor (Piotr Fronczewski) występował w tak złym przedstawieniu.
Sytuacja w której spektakl przygotowuje się dla jednej roli, jednego aktora, sama w sobie jest nieco kuriozalna. Trąci dziewiętnastowieczną manierą inscenizacyjną, kiedy to status teatralnej gwiazdy gwarantował nieograniczoną władzę nad sceną, zaś pojęcie zespołowości nie miało racji bytu. By gwiazda Piotra Fronczewskiego na powrót zajaśniała pełnym blaskiem, zaangażowano siły kilkunastu aktorów, by należycie spełniali mało zaszczytną rolę tła. Nie byłoby w tym może nic zdrożnego, gdyby nie fakt "Cyrano de Bergerac" nie jest monodramem. W efekcie mamy Fronczewskiego, otoczonego tłumem spacerujących po scenie statystów, klepiących wyuczone na pamięć kawałki z Rostand'a. Dobrze jeszcze o ile spacerują, częściej bywa, że stoją nieruchomo, w milczeniu przypatrując się popisom Cyrana/Fronczewskiego. Zupełnie jakby oczekiwali od niego (poniekąd słusznie zresztą) odpowiedzi na pytanie o ich miejsce w całej imprezie. jedna Roksana Agnieszk