Pojechałam do Wiednia na ostatni spektakl "Halki", w sam wieczór sylwestrowy. Do Theater an der Wien ściągnęły tłumy, w dużej części ekspatow i turystów z Polski. Trudno powiedzieć, czy nasza opera narodowa podbiła stolicę Austrii - pisze
Dorota Kozińska w Ruchu Muzycznym.
Pojechałam do Wiednia na ostatni spektakl "Halki", w sam wieczór sylwestrowy. Do Theater an der Wien ściągnęły tłumy, w dużej części ekspatow i turystów z Polski. Trudno powiedzieć, czy nasza opera narodowa podbiła stolicę Austrii. Głosy krytyków były podzielone, choć przeważnie nie szczędzili ciepłych słów Moniuszce i prześcigali się w pochwałach pod adresem wykonawców. Z pewnością podbiła serca rodaków, którzy zdecydowali się na wizytę w Wiedniu, choć z "Halk" pamiętają niewiele poza arią Jontka z czwartego aktu. Uznajmy to za dobry początek. Bo do podboju światowych scen droga jeszcze daleka. Między innymi z powodu inscenizacji. Od razu podkreślę, że w porównaniu z niedopracowanymi spektaklami tandemu Treliński/Kudlićka z ostatnich lat "Halkę" ogląda się świetnie. Z tym że jak zwykle nie jest to inscenizacja utworu, tylko kolejny odcinek cyklu o przeżyciach wewnętrznych reżysera, o którym dowiedzieliśmy się już bardzo dużo