- Najpierw grałam w "Nie-Boskiej komedii" Strzępki za Martę Ojrzyńską, potem za Martę Nieradkiewicz, gdy Ojrzyńska wróciła. Miałam sceny z Martą Ojrzyńską, za którą grałam miesiąc wcześniej - to było strasznie śmieszne. Miałam pierwszy raz percepcyjne problemy - w co ja teraz wchodzę? - mówi Monika Frajczyk w rozmowie z Witoldem Mrozkiem w Dwutygodniku.
WITOLD MROZEK: Jak ostatnio cię widziałem, to przyjmowałaś poród w spektaklu "Cząstki kobiety" w TR Warszawa. Wyglądało to bardzo realistycznie. Jak to się robi? MONIKA FRAJCZYK: To dobrze, bo właśnie tak miało wyglądać. Na początku ciężko było nam uwierzyć, że da się taki efekt w ogóle uzyskać w teatrze. Takie sceny, jak śmierć czy narodziny, w teatrze przecież zawsze obnażają iluzję. Jak to sprytnie zrobić, żeby widz był w stanie to uwierzyć? Reżyser Kornél Mundruczó był jednak bardzo spokojny o tę scenę i świetnie przygotowany. Wiedział, jak to chce pokazać, od razu przyszedł z pomysłem robienia tego kamerą, w livestreamingu. Cały układ tego mastershota, rodzaj kadrowania - miał już w głowie. Stworzyliśmy pierwszą strukturę sceny w improwizacjach, ale potem on ją tak ustawiał i naginał, by było to jak najbardziej wiarygodne. Jego przygotowanie było bezcenne. A druga sprawa - to kolosalny research w tym temacie. Najgłębs