Mimo że szelest sukni z minionej epoki niejednego potrafi oczarować, nie każdemu to jednak wystarczy - o "Chorym z urojenia" w reż. Tomasza Obary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pisze Ewa J. Kwidzińska z Nowej Siły Krytycznej.
Tomasz Obara okazał się bardzo lojalny wobec ostatniego dzieła Moliera. Przenosi współczesnego widza w świat XVII-wiecznej obyczajowości, świat pełen kolorytu tamtej epoki, zapełniony falbankami, trykotami i perukami, przyprawiony naprawdę dopasowaną muzyczną nutą (świetnie wyczuł intencje reżysera ten, który zajął się oprawą muzyczną - wszak jest jedną i tą samą osobą). Pozwala ponadczasowości Moliera próbować bronić się samej, bez strojenia jej w piórka (po)nowoczesności (ogromna tu zasługa Anny Sekuły, która zajęła się scenografią i kostiumami). Nie da się ukryć jednak, że "Chory z urojenia" nie jest apogeum zdolności francuskiego dramatopisarza, ostrze satyry, choć nadal celne, ma wydźwięk dość banalny. Wierność wobec tekstu (choć reżyser pozwolił sobie go subtelnie skrócić, co na dobre wyszło spektaklowi, bo dzięki temu nie traci on na płynności i dynamice) sprawiła, że lekko przyjmuje się bolesne przecież prawdy o