Warszawa lat ostatnich nie ma zbyt wielkiego szczęścia do Moliera. Nie udał się swego czasu tak wybitnemu reżyserowi, jak Bohdan Korzeniewski "Don Juan", w Teatrze Nowym nienajszcząśliwiej zagrano "Uczone białogłowy", a dwa molierowskie przedstawienia w sezonie obecnym to już widowiska prawdziwie żałosne. Pierwsze z nich, "Chory z urojenia", wystawione przez peryferyjny Teatr Ludowy, cierpiało na dosyć oryginalną chorobę: w trakcie przedstawienia zgubił się gdzieś sam chory pan Argon. Przypisać to należy zapewne temu, że grał go doskonały zresztą, rutynowany, bardzo doświadczony aktor operetkowy Kazimierz Dembowski, niegdyś partner Lucyny Messal. Dembowski spróbował swych sił w komedii Ostrowskiego "I koń się potknie", gdzie odniósł pełny, zasłużony triumf. Ale Molier to nie Ostrowski, tu nie wystarczy sam realizm, tu trzeba niezwykłej celności i precyzji słowa. Cechy te posiada Dembowski w stopniu niewielkim. Poza tym grę
Tytuł oryginalny
Molier i Fredro po macoszemu
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 103