Peter Brook w poniedziałek (21 marca) skończy 80 lat i chyba nie lubi, gdy mu się mówi o kalendarzu, a nie o sztuce. - Nie chciałbym, żeby mnie ktoś naśladował w tym, co robię. Mój teatr wyrósł z buntu przeciwko teatrowi XIX wieku - powiedział w tym roku na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu - pisze Krzysztof Kucharski.
Moim pierwszym dotknięciem Brooka było obejrzenie w latach sześćdziesiątych niezwykle działającego na wyobraźnię filmu w jego reżyserii "Władca much" opartego na książce noblisty Williama Goldinga. Opowiada o grupie dzieci, która w wyniku katastrofy ląduje na bezludnej wyspie i próbuje sobie jakoś radzić. Szybko zmieniają się w okrutną i brutalną hordę, a w każdym miłym i dobrze wychowanym chłopcu kryje się barbarzyńca. Jest to wieloznaczna, antropologiczna opowieść o ludzkiej kondycji, upadku człowieka. Ta mała społeczność na wyspie pokazuje precyzyjnie, jak się rodzi totalitaryzm. Brook uparł się, że zrobi ten film, choć nikt mu nie chciał dać pieniędzy. Oprócz uporu był także niezwykle konsekwentny, choć scenariusz zmieniał pod różnymi naciskami osiem razy. Wreszcie machnął ręką na wielkie firmy i pieniądze dostał od prawie trzystu niemających nic wspólnego z filmowym biznesem albo bardzo niewiele. Ten film można obejrzeć