Wielką szkodą byłoby, gdybyśmy tych młodych, którym szkoła obrzydziła już naszą klasykę, jeszcze w teatrach tą klasyką na śmierć zanudzili - pisał o swoich interpretacjach polskiej klasyki ADAM HANUSZKIEWICZ.
Miałem stałą drużynę przyjaciół Teatru Narodowego, która z reguły zjawiała się w komplecie na każdej mojej premierze. Wysyłam im zaproszenia na "Balladynę" i nagle wszyscy jak jeden mąż odsyłają mi te zaproszenia ze smutnymi adnotacjami lub telefonicznymi informacjami o nagłych zejściach ciotek dalekich, ospie dzieci i temu podobnych, aż jeden rąbie mi prawdę w oczy: - Z tej piły to nawet ty nie zrobisz przedstawienia. Naprawdę szkoda nam wieczoru. 8 lutego 1974 r. dałem premierę, która była na pewno najbardziej sensacyjnym wydarzeniem teatralnym po wojnie. Nie było gazety ani tygodnika, który by o niej nie napisał, nawet "Miś" dla dzieci i "Świerszczyk" zamieściły swoje recenzje ze spektaklu. Otóż przeczytałem "Balladynę" od epilogu, czyli od końca. Bo epilog określa jej satyryczny kształt. Wpisałem ją w Paryski Cyrk Olimpijski z areną, w który wpisywał ją Słowacki, w którym to cyrku chciał ją kiedyś zobaczyć. Z czyt