Niespełna rok temu zwierzyła mi się, że marzy o tym, by mieć fanpage na Facebooku, bo czytała, że jak się nie ma, to się nie istnieje. I że chciałaby mieć też coś takiego, jak selfik. Ucieszyłam się, że niemalże od ręki mogę spełnić jej marzenie - aktorkę Stanisławę Łopuszańską wspomina pisarka Marta Fox.
Podziwiałam ją na scenach różnych teatrów, w kuluarach, zdarzało się, że podglądałam z boku jakąś codzienną scenkę z jej udziałem. Chłonęłam słowa wypowiadane z bezbłędną artykulacją, gesty. Wpatrywałam się w srebrną biżuterię, pierścienie, brzęczące na przegubie bransoletki, wisiory ze szlachetnymi kamieniami. Wielka aktorka, mówiłam sobie po cichu, bo wtedy jeszcze nie pisałam. Potem spotkałyśmy się w Towarzystwie Kultury Teatralnej, w jury konkursu na recenzję teatralną, któremu przewodniczyła. W roku 1991 pisałam o niej do modnego wówczas "Gońca Teatralnego", redagowanego przez Macieja Nowaka. Miał być wywiad, wyszedł portret pod tytułem "Ja lubię tę robotę". Obchodziła wówczas jubileusz 45-lecia pracy artystycznej i grała główną rolę w "Profesji pani Warren". Tytuł artykułu był cytatem ze sztuki, dowcipną odpowiedzią na moje pytanie o aktorskie pasje. Była najwspanialszą babcią Eugenią z "Tanga" Mrożka, jaką w