Byłem na początku studiów uniwersyteckich, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem we Wrocławiu, w ciasnej, czarnej sali Teatru Laboratorium, "Księcia niezłomnego" według Calderona-Słowackiego. Wyszedłem z objawami emocjonalnego wstrząsu bohatera XIX-wiecznej powieści: zawroty głowy, gorączka, dreszcze i niezwykła jasność pędzących myśli. Wiedziałem, że właśnie zmienia się moje życie. Odtąd byłem pewien, że przez sztukę teatru nie tylko można osiągnąć nieprzewidywalne emocje, ale że otwiera ona też drzwi do poznania tajemnicy człowieczeństwa i świata - o teatrze Jerzego Grotowskiego pisze Lech Raczak, współtwórca Teatru Ósmego Dnia.
Wspominam tamto dawne wydarzenie, by ostrzec - do dziś nie potrafię mówić o Grotowskim obiektywnie, z konieczną dozą dystansu. Ale wina za to przynajmniej po części obciąża twórcę Teatru Laboratorium, który nauczy! mnie, że choć sztuka jest światu niepotrzebna, to póki istnieje, powinna rościć sobie prawo do współtworzenia człowieka. Szpital wariatów Zaczęło się w latach 60. w Opolu. Początkujący reżyser Jerzy Grotowski we współpracy z Ludwikiem Flaszenem, znanym wcześniej jako "szalony recenzent", przejął kierownictwo sympatycznej i bezpretensjonalnej inicjatywy miejscowych aktorów - Teatr 13 Rzędów. Szybko stworzono nową formę teatralną, przekształcono język sztuki. Podstawowym, zewnętrznym znakiem nowej sytuacji stało się zniesienie sceny teatralnej. Wjej miejsce powoływano do każdej inscenizacji nowy układ przestrzenny, mieszający przestrzenie aktorów i widzów. Wystawiano, a raczej wyśpiewywano, wyszeptywano, czasem charczano -