Takie premiery, jak piątkowa "Domu na Granicy" w Teatrze Dramatycznym, sprawiają, że widz odczuwa autentyczną radość z obcowania ze sztuką. Sztuka to nie obciążona żadnym szczególnym posłannictwem, raczej z gatunku popularnych, lecz zrealizowana z wielką swobodą, pomysłowością, wyczuciem mrożkowego humoru - lekka, zabawna i frywolna, lecz potrafiąca przemycić całkiem poważne treści.
Przyjemność zdaje się być obustronna - nie tylko widz jest kontent, lecz również aktor. Widz nie musi biedzić się nad wydobywaniem sensów z pogmatwanych dialogów i scen - może z przyjemnością smakować wariacje na doskonale znany temat. Z kolei aktor nie musi borykać się z rolą (bo ta go nie przerasta, nie czyni bezradnym) - identyfikując się łatwo z postacią może zaprezentować pełnię swych możliwości. Jakiż to temat, co się tak wszystkim udał? Treść "Domu na granicy" Mrożka nie jest obca nikomu, nawet tym, którzy nie znają sztuki. To problem istnienia granicy. Mrożek wychodzi od najbardziej oczywistego znaczenia słowa, jako granicy pomiędzy państwami. Oto pewnego razu niezbyt zasobna, lecz szczęśliwa i spokojnie bytująca rodzina dowiaduje się, że przez środek ich domu (dosłownie) będzie przeprowadzona granica. Zaintrygowani tym faktem, skupieniem na sobie wzroku całego świata, nie zdają sobie sprawy, jakie praktyczne następstwa będz