Dawno nie mieliśmy takiego skandalu w operze, jaki wybuchł obecnie za sprawą Andrzeja Żuławskiego, który wyreżyserował "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w Teatrze Narodowym. Co istotniejsze - skandal nie dotyczy najnowszej inscenizacji dzieła tak ważnego w naszej kulturze, lecz raczej sposobu, w jaki obeszła się z nią rodzima krytyka.
Ktoś zaraz po zapadnięciu kurtyny powiedział, że było to najstraszniejsze wydarzenie, jakie spotkało Teatr Wielki od czasu wojennego bombardowania. "Gazeta Wyborcza" nazwała tę inscenizację "strasznym bełkotem", a "Polityka" doniosła o "Zbrodni w Narodowym". Tymczasem, moim zdaniem, spektakl ten nie jest dowodem słabości artystycznej reżysera, a gwałtowne reakcje świadczą raczej o bezradności krytyki, która nie potrafi sobie poradzić z propozycją odbiegającą od schematu obowiązującego na polskich scenach operowych. Niestety, krytyką muzyczną - poza nielicznymi wyjątkami - zajmują się u nas ludzie przypadkowi, a co najważniejsze, słabo zorientowani, jak wygląda życie muzyczne i operowe na zachód od Polski. Pusty dźwięk Nie mamy zresztą kontaktów z nowoczesnym teatrem na świecie, nazwiska śpiewaków, dyrygentów, a przede wszystkim inscenizatorów pracujących dziś na czołowych scenach Francji, Niemiec, Włoch czy Anglii są dla polskiej p