Realizując "Sędziów" Wyspiańskiego studenci dotknęli teatru, którego dziś nikt ich już nie uczy. Bardzo rzadko się zdarza, żeby zobaczyć, jak młody artysta staje w obliczu Boga. I akurat "Sędziowie" Wyspiańskiego, to taki piękny, spełniający właściwie wszystkie oczekiwania utwór, bo i kryminał, i psychologia, i przede wszystkim metafizyka. Jakieś religie przelatują przez tę scenę, Stary Testament... religia katolicka... - opowiada Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.
Poważył się Pan ze studentami na samych "Sędziów" Wyspiańskiego. Chyba najtrudniejszą ze sztuk naszego genialnego artysty. I mówi się o tym przedstawieniu na mieście. Może więc jest jednak potrzeba takiego teatru niełatwego? Cieszę się, że odchodząc ze szkoły, zostawiam po sobie pracę, która tkwi głęboko w tradycji tej szkoły, choć -niestety - coraz rzadziej się do takiej tradycji sięga. To znaczy, udało mi się zmusić młodych, już przecież aktorów, do "wysokiego tonu". Bo przecież tu mówi się o sprawach ostatecznych, o sprawach najistotniejszych dla egzystencji człowieka. Wszyscy jesteśmy świadkami, że tymi ludźmi targa Los... Czego trzeba więcej? Ale na ten wysoki ton trzeba wejść, nie bać się go, postarać się. Bo dowcipy, żarciki, udawanie, wchodzimy w rolę, wychodzimy z roli, cytaty, mruganie okiem do publiczności - to wszystko tak, to może być, zwłaszcza, że jest to atrybutem młodości i taki właśnie teatr chętnie si�