LEW TOŁSTOJ nie był jeszcze zdziwaczałym tetrykiem, kiedy popełnił "Sonatę Kreutzerowską". Do rozstania się z padołem łez naznaczonym pierworodnym grzechem Ewy zostało mu 20 lat i dużo musiał mieć w sobie soków witalnych, skoro tak histerycznie potraktował temat kobiet w noweli, którą można uznać za swoisty manifest mizoginistyczny Krzysztof Teodor Toeplitz przed ponad ćwierćwiekiem udowadniał, że 90 procent filmów naznaczonych jest mniej czy więcej skrywaną mizoginią, ale co się dziwić, skoro czerpały wzory z literatury od wieków przesyconej antypatią do kobiet, literatury, która dożeglowała wreszcie do szczytowej emanacji tego trendu, do dziełka twórcy - co za ironia losu - "Anny Kareniny". Można oczywiście "Sonacie..." dopisywać ideologię. Pamiętając fragment, w którym Tołstoj przyrównuje kobiety do Żydów władzą swoich pieniędzy odpłacających się za ucisk, można powiedzieć, że rzecz ma szerszy wymiar, że dotyczy wszystkich
Tytuł oryginalny
Mizoginia namaszczona
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Lubelski nr 75