"Żeglarz" w reż. Jerzego Klesyka w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
"Żeglarz" Jerzego Szaniawskiego jest bardzo miłym prezentem dla publiczności, bo to sztuka dobrego polskiego autora, niebanalny problem moralno-społeczny zaprezentowany w dramacie, okazja do wykreowania przez aktorów wybitnych ról i jeszcze na deser sentymentalna łezka, jaką ronimy nad utworami tracącymi wyraźnie myszką, co wcale nie wyklucza dobrej zabawy, śmiechu na widowni i poważniejszej refleksji po wyjściu z sali. Wszystkiego po trochu kosztujemy w tej inscenizacji, akcja toczy się wartko, poznajemy dwie strony mitu o pewnym bohaterze, podziwiamy krwiste postacie stworzone przez artystów starszego pokolenia (świetni Zdzisław Wardejn jako tytułowy żeglarz, Olga Sawicka jako Doktorowa i zapijaczony marynarz Tadeusz Wojtych), a także stylizowane na lata 20. dekoracje Magdaleny Maciejewskiej i tajemniczą muzykę Antoniego Komasy. Na tym tle słabiej wypadli aktorzy młodsi, zwłaszcza główny antagonista, nieugięty moralnie burzyciel bohaterskiego mitu Marek N