Przed kilkoma laty - przyznaję nie bez skrępowania - udzielałem się charytatywnie. Wraz z Bogusławem Sobczukiem wymyślaliśmy, przygotowywali i niesłychanie wykwintnie prowadziliśmy koncerty pt. "Śpiewający Kraków". Piosenka w Krakowie miała rangę artystyczną. Miała wzorce i autorytety, miała żywy mit Koniecznego i Demarczyk Dziś owa "krakowskość" broni się z trudem. Przed zalewem "mody", bylejakości i głuptactwa - pisze Jan Poprawa w Polsce Gazecie Krakowskiej.
Były to wielce udane przedsięwzięcia artystyczne, które oklaskiwała ludność dużych miast. Oczywiście oklaskiwała dłońmi swych dobrze sytuowanych przedstawicieli, gdyż zaproszenia były bardzo drogie. Mogę powiedzieć, że wypociłem na teatralnych scenach niemały kawałek aparatury medycznej, służącej potrzebującym. Może i cząstkę czyjegoś życia... Gwiazdami "Śpiewającego Krakowa" były postacie znane smakoszom tak zwanej "piosenki artystycznej". Przyznać trzeba wszakże, iż dla tak zwanej "ludożerki" nazwiska naszych krakowskich gwiazd były zapewne kompletnie nieznane. Pod Wawelem panował bowiem wtedy - do dziś ma się dobrze - osobliwy gatunek estradowego mutanta, co wyłącznie się z Krakowem kojarzy. Gdy mnie dziś pytają, co się od owego czasu zmieniło - odpowiadam: wszystko. Ja na przykład, niegdyś hipis dumny z grzywy, upodobniłem się niemal do Jędrusia Mleczki. Kolega Sobczuk, kawaler z ogromnym stażem - po 50. urodził dziecko i sta�