Pomysł twórców najnowszej premiery "Mistrza Pathelin" wydawał mi się świetny. Postanowili pobawić się tekstem anonimowej francuskiej farsy z XVI wieku i odsłonić przed widzami kulisy aktorskiej zabawy, improwizacji i pokazać swoje warsztatowe umiejętności. Wypadło to nieco żałośnie. Bo ta farsa śmieszy mało, a dużo w niej nieporadności, braku konsekwencji i grzechów innych jeszcze trochę. Jeśli w spektaklu zaczepia się widzów, próbuje włączyć ich do akcji, to trzeba być przygotowanym na najbardziej nieoczekiwane reakcje i natychmiast znajdować wyjście zmieniając scenariusz i wcześniejsze ustalenia. Podejrzewam, że aktorzy świetnie bawili się na próbach i może w takiej formule należało się w tym zamyśle spotykać z widzami. To, co oglądałem w Czarnym Salonie, było zakrzyczane i przeszarżowane, zgubiło lekkość i finezję żartu, gagu, dowcipu. Największą atrakcją premierowego wieczoru miało być dwóch rodowitych Francuzów. Spraw
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Polskie, Gazeta Wrocławska, nr 35