Bywają spektakle, na których kulturalni teatromani chichoczą, ryczą i zaśmiewają się. Tak było w poniedziałek na "Kwartecie dla czterech aktorek" Bogusława Schaeffera. Ci którzy wybrali się na ten spektakl, leczą do dziś głowy i brzuchy. Bolące od śmiechu i przemyśliwania nad filozoficznym scheafferowskim przesłaniem.
"Kwartet dla czterech aktorów" nie ma treści. Nie przesadzam. Jego treścią jest brak treści. Jeżeli wielki Musil mógł się zająć "człowiekiem bez właściwości", to dlaczego nie mógłbym napisać krótkiej stosunkowo sztuki o braku treści życia. (...) Czyżbym był autorem uniwersalnym, nadającym się do pokazania wszędzie? Nawet w wydaniu kobiecym? - pisze Bogusław Schaeffer w "Kilku uwagach autora" towarzyszących spektaklowi. Wyjaśniając widzom jak doszło do tego, że bardzo męską sztukę grają cztery kobiety. Sztukę, która jest teatralnym esejem na temat muzyki, mężczyzn, ich pasji, ich dążenia do uznania, sławy, ale i lęków. Oczywiście, jak zwykle w schaefferowskich sztukach widz wystawiony jest na pokusę zafascynowania się jedynie radosną, rozbawiającą warstwą spektaklu. Cztery Ewy w strojach i perukach z epoki - aktorki Teatru Nowego z Poznania - Grażyna Korin, Dorota Lulka, Daniela Popławska i Maria Rybarczyk bez problemu poradzi