Choć wiele jego przedstawień weszło już do historii teatru, Jerzy Jarocki duchowo pozostaje jednym z najmłodszych twórców - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku Polska.
W "Miłości na Krymie", ostatnim spektaklu Jerzego Jarockiego, jest scena, w której reżyser zawarł w sposób symboliczny swoje obsesje i oczekiwania wobec teatru. Upozowana na tandetną boginię wiedzy ezoterycznej Matriona Czelcowa (Anna Seniuk) wyciągając ręce w stronę asystującego jej męża (Janusz Gajos), demonstruje przepływ międzyludzkiej energii, która swobodnie przenosi się z ciała do ciała. W rozszyfrowaniu mechanizmów tej wiedzy, która pozwala dotrzeć głębiej niż intelekt, ma się zawierać obietnica zbawienia. Ezoteryka staje się filozofią. Tylko niezwykła precyzja reżyserska i aktorski kunszt sprawiają, że ta wręcz kabaretowa scena ma w sobie rys grozy. Bo Czelcowa ze swoimi postulatami "odśmiertelniania życia" przemienia się w wyznawczynię ideologii niepokojąco bliskiej faszyzmowi czy komunizmowi. W tej scenie jest cały Jarocki - sceptyk, który podważa wszelkie utopie i pokazuje, jak blisko im do groteski. Ten sceptycyzm przeno