Zapewne niewiele jest dzieł literackich, których nie dałoby się zaadaptować dla potrzeb opery. Wiadomo przecież: sięgano z powodzeniem do Goethego i do Miltona, do Dostojewskiego i do Tomasza Manna... Niemniej - w przypadku dzieł wielowątkowych, wielowarstwowych, bogatych w filozoficzną czy światopoglądową refleksję, zawsze operacja taka jest bardzo bolesna i nawet, gdy się udaje, pacjent wychodzi z niej już nie ten sam. Gdyby więc jakiś kompozytor zapytał mnie, czy wolno (warto, należy, wypada) napisać operę według "Mistrza i Małgorzaty", odpowiedziałbym mu: "niech Pana Bóg broni przed takimi pomysłami!". Twórcy jednak na ogół nie zadają podobnych pytań: polegają na poczuciu słuszności własnych racji artystycznych. I chyba tak właśnie powinno być. Godne uwagi dzieła rodzą się przeto nieraz wbrew "zdrowemu rozsądkowi", podpowiadającemu, że nie mają prawa się udać. Takim właśnie przypadkiem wydaje mi się opera
Tytuł oryginalny
Mistrz i Małgorzata w operze
Źródło:
Materiał nadesłany
Ruch Muzyczny nr 17