Gdy powiedział w domu, że zdaje do szkoły aktorskiej, usłyszał: "Do tej pory mężczyźni w rodzinie byli porządni, pracowali w hucie!". Ale Mirosław Baka, choć gra czarne charaktery, jest przyzwoitym facetem. Ta sama żona od lat, dobre relacje z synami, żadnych dróg na skróty. Małomówny, ale przekonująco wyjaśnia, jak udało mu się zostać szczęśliwym człowiekiem.
Twój STYL: Kiedy pan, dojrzały mężczyzna, doświadczony aktor, jest szczęśliwy? Mirosław Baka: W tym dziwnym zawodzie, jakim jest aktorstwo, szczęście to moment, kiedy - używając przenośni - aktor zalicza lot. Mnie zdarza się to częściej na scenie teatralnej niż przed kamerą. Powtarzalność spektaklu sprawia, że wszystko, co związane z techniką, wchodzi mi w krew. Przestaję myśleć, gdzie mam się ustawić, żebym był dobrze oświetlony, jak mam wydobywać głos, by być słyszanym w ostatnim rzędzie. Wtedy się skupiam na stawaniu się osobą, którą gram. I czasami, kiedy towarzyszą temu duże emocje, a w powietrzu unosi się wyjątkowa energia - udaje mi się zlać z postacią, całkowicie zanurzyć się w wykreowany na scenie czy przed kamerą świat. To jest ten lot - zapominam, że jestem aktorem i... TS: Przestaje być pan... MB: Mirkiem Baką grającym jakąś postać - ja nią wtedy jestem. I to jest dla mnie chwila aktorskiego szczęścia