Nie chciałbym wyjść na Syfona, ale zawsze miałem "Ferdydurke" za powieść poniekąd obrzydliwą. I doceniając jej psychologiczną odkrywczość i formalną niezwykłość wolałem, gdy się tylko dało, nie obcować z jej gilami, splunięciami, pierdnięciami i całym tym sztubackim sztafażem, który, gdy już wyrosło się z krótkich majtek, zaczyna (a przynajmniej powinien zacząć) mierzić. Zwłaszcza zaś mierzi w teatrze, gdzie rzecz, odmalowana tylko słowem w powieści, musi nabrać całej swej obrzydliwej realności. Osoby uwrażliwione na tę sferę powinny się chwilę zastanowić przed wybraniem się na inscenizację Gombrowiczowskiego tekstu przygotowaną przez Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza w lubelskim Provisorium. Jest ona bowiem konsekwentnie i nie bez uzasadnienia utrzymana w stylu "niskim", rabelaisowskim, nader przy tym żywym i witalnym. Uodpornieni będą mieli za to czym się radować. Lubelska "Ferdydurke" z pewnością może być uznana za
Źródło:
Materiał nadesłany
"Polityka" nr 1