Znany obrazek z niejednego renomowanego teatru. Wybitny reżyser chce rozpocząć próbę. Ale jeden aktor wychodzi właśnie na plan filmu. Inny nie może ominąć nagrania odcinka serialu. Kolejny dosłownie za chwilę zaczyna kręcić reklamę. Reżyser ma trzy wyjścia: przerwać przygotowania do przedstawienia, zmienić obsadę albo potulnie czekać na zapracowanych artystów. Podobne sytuacje zdarzają się od lat. Są w środowisku teatralnym tajemnicą poliszynela - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.
I są, rzecz jasna, niedopuszczalne. Dlatego można zrozumieć inicjatywę Ministerstwa Kultury, które chce sprawę uregulować raz na zawsze - mocą prawa, na inne występy aktora będzie się musiał zgodzić dyrektor teatru. Idea słuszna, ale przypomina mi wyważanie otwartych drzwi. Czy dyrektorzy polskich scen są tak słabi, by nie móc wyegzekwować od zatrudnianych przez siebie pracowników wykonywania obowiązków? Do tego, żeby było normalnie, potrzebna jest aż ustawa? Chyba że chodzi o wprowadzenie podziału na aktorów teatralnych oraz tych serialowych i filmowych. Tyle że wolny rynek zrobił swoje. Teatr to dzisiaj prestiż (socjetariusze Comedie Francaise w swoim teatrze zarabiają niewiele, ale marki na rynku inni im zazdroszczą) i szansa na samorealizację. Znacznie rzadziej pieniądze. Dlatego trudno tu o idealizm. W sporze między sztuką a pieniędzmi zwykle zwyciężają te ostatnie.