„Antygona” w chor. Izadory Weiss, miniatura studentów III roku specjalności Taniec współczesny Wydziału Tańca Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Jednym z największych walorów szkół teatralnych w Polsce i na świecie są dyplomowe prezentacje. Jeszcze nie tak dawno mieliśmy w Warszawie międzynarodowy przegląd tychże instytucji, a łódzki, coroczny festiwal to jedno z najważniejszych wydarzeń miasta. Siłą owych wykonań jest ukazanie talentów kolejnych pokoleń adeptów sztuki scenicznej. Te zaledwie jednoroczne doświadczenia, spotkania ze spektaklami dyplomantów, ukazują pozycję naszej edukacji artystycznej. Niestety w sztuce tańca mamy pewne deficyty – zarówno edukacyjne jak i ukazywania szerokiemu odbiorcy efektu wieloletniej pracy. Owszem Wydział Tańca krakowskiej szkoły teatralnej dokonuje owych regularnie, ale szkoły baletowe czynią to okazjonalnie. Analogicznie jest z dorobkiem Wydziału Tańca warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina. Raz do roku, już za chwilę absolwenci, prezentują swój kunszt w krótkich sekwencjach, wycinkach, epizodach. W tym roku wyłom uczyniła Izadora Weiss, która współpracując z piątką studentów III roku specjalności taniec współczesny, studiów I stopnia przygotowała dłuższą miniaturę. Tłem stała się tragedia Antygony wywiedziona z dramatu Sofoklesa. Posiłkując się główną osią dramatu, destylując wątki faktycznie do relacji płci, artystka ukazuje moc swojego teatru tańca. Indywidualnego, charakterystycznego i niezwykle interesującego.
Izadora Weiss to postać szczególna w naszym świecie tańca. Choć jej nowe prace możemy oglądać ostatnio niezwykle rzadko, to są to oryginalne, nowatorskie produkcje, które mogą konkurować i winny to czynić, ze światowymi osiągnięciami tejże sztuki. Przez kilka dobrych lat prowadziła Bałtycki Teatr Tańca, który był częścią składową Opery Bałtyckiej. Tam skonstruowała szczególne laboratorium własnego języka wypowiedzi. Zespół święcił triumfy, a spektakle wzbudzały szerokie zainteresowanie. Osobiście początkowo podchodziłem sceptycznie do owego konceptu, ale z czasem zmieniłem diametralnie zdanie. Szczególnie w dniu dzisiejszym wiem, że to jedyny sposób egzystencji i funkcjonowanie zespołów baletowych w małych ośrodkach – posiadanie silnego lidera, z własnym pomysłem repertuarowym. Niemierzenie się z nieosiągalnym wykonaniem klasyki, gdzie niezbędny jest wielki ansambl wykonawców. Weiss stworzyła takie miejsce, dała przykład kolejnym. Dziś ten koncept świetnie realizuje się między innymi w Poznaniu, gdzie szefuje Robert Bondara, czy – na razie jeszcze w fazie formowania – w Operze Wrocławskiej za sprawą szefowej baletu Małgorzaty Dzierżon. Po rozstaniu się z Wybrzeżem, Weiss próbowała zbudować nową kompanię Biały Teatr Tańca. Niestety owa idea nie wzbudzała i nie wzbudza zainteresowania włodarzy stolicy. A szkoda. Miasto wzbogaciłoby się o instytucję kultury, która mogłaby budować markę w świecie. Takowych lokalnych konceptów w Europie jest wiele. Jednym z ciekawych przykładów jest grupa Russella Maliphanta, która na obrzeżach Londynu, w przestrzeni postindustrialnej, kształtuje kolejne widowiska prezentowane na największych scenach. Zaledwie kilkoro tancerzy, laboratorium pracy i wizjoner-twórca zjawiskowego obrazu płynącego z ruchu. Dziś prace Weiss można zobaczyć faktycznie tylko w Polskim Balecie Narodowym. Dzięki zaproszeniu Krzysztofa Pastora, artystka przygotowała z tym zespołem Darkness, a także układ wywiedziony z twórczości Olgi Tokarczuk i kompozycji Karola Szymanowskiego Bieguni-Harnasie. Ów deficyt kontaktu z pracami choreografki uzupełnia nowa prezentacja Uniwersytetu Muzycznego. I co ciekawe, że adepci występujący w pokazie, posiadający minimalne wykształcenie baletowe, bodajże tylko jedna występująca ukończyła dedykowaną szkołę, sprostali powierzonemu zadaniu, a skala emocji i jakość wykonania zasługują na uznanie.
Znakiem rozpoznawczym Weiss jest nie tylko oryginalna technika tańca, ale również tematyka. Zazwyczaj jest ona skupiona wobec problematyki kobiet, opresyjności mężczyzn, poświęcenia, podporządkowania czy nawet upodlenia. Owa dychotomia stanowi istotny element zainteresowań. Słabość-siła, zniewolenie-dominacja. To tylko przykłady ukazania zależności pomiędzy tym co kobiece a męskie. Drugim znakiem staje się dobór muzyki. To zazwyczaj szeroki kalejdoskop kompozytorów, a prace współgrają pomiędzy subtelnością a żywiołowością. Wśród ulubionych twórców znajduje się Krzysztof Penderecki, którego kompozycja również odnalazła się jako tło w Antygonie. Trzeci wyróżnik to symbolika. Może wydawać się nachalnym elementem rzucającym odbiorcy wyzwanie jednoznacznej interpretacji, ale stanowi istotną część dla budowy widowiska. Artystka wykorzystuje proste detale, rekwizyty do wytworzenia w publiczności jasnego przekazu, zrozumienia, skonstruowania linii kontaktu interpretacyjnego. Jako ostatni warto przywołać element narracyjny. Artystka odrzuca abstrakcję na rzecz opowieści linearnej, z jasno nazwanymi postaciami i ich charakterami. Owszem, szczególnie w tańcu, to duże ryzyko, ale budowanie historii dla Weiss jest ważnym dla uzyskania owego efektu kontrastu płci. Dobór konkretnego utworu, wywiedzenie opowieści z literatury światowej ma jeszcze jeden walor, to również pole interpretacyjne, ukazania własnego myślenia i redefinicja utartych szlaków spostrzegania. Ów kalejdoskop szczególnego manifestu w pracach Weiss znalazł swoje odzwierciedlenie w Antygonie.
Posiłkując się utworem Sofoklesa artystka osadza akcję w minimalistycznej przestrzeni prostokątnego dywanu krwistych płatków róż. Przywołuje w myślach Święto wiosny do muzyki Igora Strawińskiego w choreografii Emanuela Gata. Tenże artysta minimalizując obsadę, tworząc subtelny obraz quasi prywatki, skonstruował taneczny miks, czerpiąc między innymi z kroków salsy. Weiss natomiast traktuje subtelną, acz wyrazistą przestrzeń jako pole śmierci, rozstania, pożegnania. Symbol miecza, który zostaje ukryty, to jasny sygnał kolejnej nadciągającej zbrodni. Dramat Sofoklesa to lekcja prawd i postaw politycznych, moralnych oraz społecznych. Sprzeciwienie się władcy przez kobietę, definiuje pola napięć i relacji między antagonistami. Tworzą się obrazy łagodności i ostrości, jasne płaszczyzny konfliktu i odmienności. Subtelność postaci żeńskich, wykorzystanie również techniki klasycznej, przeciwstawia się sile i ostrości kroku ról męskich. W tym zminimalizowanym, pełnym nieustannego ruchu konflikcie, jasno widać cele i zamiary bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się Kreon Mateusza Pindelskiego. Niesłychanie sprawny, obdarzony świetnym tanecznym wyczuciem. Jego ruch, z towarzyszącym Tejrezjaszem (Nikola Zientarska), jest ostry, klarowny. Świetna, ukazując niewinność i niepewność, jest Antygona Julii Buczynskiej. Owszem trudno mówić o doskonałej technice całego pięcioosobowego zespołu wykonawców, ale widać zapał i chęć wejścia w świat antycznego dramatu, gdzie role są jasno zarysowane i skonstruowane. Weiss zrealizowała zamierzenie minimalistycznego dramatu tanecznego oddając pole młodym artystom. To próba udana. Dobrze pomyślana i nie najgorzej wykonana. Analogicznie, jak w swoich wcześniejszych pracach, artystka wykorzystuje kolaż muzyczny, który idealnie współgra z nastrojem, napięciem oraz polem relacji bohaterów.
Wniosek z owego doświadczenia, spotkania z taneczną młodością i wigorem oraz ciekawą kreską choreografii, płynie jeden. Izadora Weiss winna rozbudować Antygonę do dużego widowiska baletowego, które znalazłoby się w repertuarze jednej z naszych scen posiadających profesjonalny zespół tancerzy. Produkt faktycznie leży na ulicy. Bez owego wyzwania, jego los skazany jest na zagładę, gdyż nie ma możliwości powielania prezentacji z powodów deficytów sceny i zaplecza technicznego. Oby znalazł się odważny dla zachowania ostatniej pracy artystki dla szerokiego grona odbiorców. Naprawdę warto!