7. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Teatrze Na Woli w warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Teatr ciała cierpi na uwielbienie a to wielkie ryzyko. Serce mimu znowu zabiło w Warszawie, jak powiada Gregg Goldston, który po raz kolejny prowadził ekscytujące warsztaty teatru pantomimy podczas 7. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu w stołecznym Teatrze Na Woli. Zabiło jednak, co tu kryć, nieco słabiej niż w latach poprzednich, a to z powodu, jak się wydaje, pewnych rozterek physical theatre, który błąka się między metaforą a opowiadaniem. Podstawowy problem, jaki staje przed teatrem mimu, to stworzenie konstrukcji nośnej spektaklu. Większość produkcji prezentowanych podczas warszawskiego festiwalu nie potrafiła sprostać temu wyzwaniu. Były to raczej wirtuozerskie (z reguły) popisy warsztatowe, zbiory sekwencji scen, skeczów, fragmenty dość słabo wiążące się w dramaturgiczną całość. W sposób niebudzący wątpliwości - co do narracyjnej jedności, stanowiącej istotę spektaklu - zaprezentowały się jedynie przedstawienia grupy Derevo (