"Śluby panieńskie" to komedia wielkiego formatu, choć chłodna, wyrachowana, a miejscami wydumana nieco. Aliści nikt chyba nie powie, że "Śluby" należą do porywających lektur szkolnych. Ale Bajon swoim filmem także nie porywa. Trochę dłuży się na ekranie owo bezustanne paplanie o zalotach i uczuciach, o miłości i tych uczuć niestałości - pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
O miłości, podobnie jak o nieskończoności, można nieskończenie. Wszelako baczmy! "Kaziu, zakochaj się!" - żartował rzewnie Jeremi Przybora w Kabarecie Starszych Panów. Azali nie pamiętam, który to z kolei wesołek i którego to Józia do opamiętania przywoływał: Józiu - nie pieprz o miłości! Ars amandi to wieczny paradoks naszej niedoli. Paradoks ten w "Ślubach panieńskich" przeniknął Aleksander Fredro, który wszak sam o mało nie umarł, kiedy śmiertelnie zadurzył się w mężatce (po kilku latach pojął ją za żonę, uparciuch). Ale w "Ślubach" poddał miłość przezabawnej obróbce. Filip Bajon, biorąc jego komedię na filmowy warsztat, wczytuje się wnikliwie w tekst Fredry i żeby tylko! Reżyser wykrawa z tej komedii pikantne podteksty. Wyciąga też spod pościeli niepełnoletniej Klary i Anieli "Męża Kloryndy życie wiarołomne", tomik podczytywany potajemnie przez obie fredrowskie panny. I od razu w prologu przywołuje reżyser kwestię,