Miłość - najpiękniejsze uczucie w życiu człowieka. Banał, prawda? Kiedy jednak przyjrzymy się naszej człowieczej egzystencji, okaże się, że składa się ona przede wszystkim z banałów, które dla nas, w wymiarze jednostkowym nabierają charakteru przeżyć zaiste niebanalnych, czasem nawet metafizycznych, o wyjątkowym stopniu intensywności. Wie o tym każdy, kto choć raz był zakochany. Miłość jednak, szczególnie ta wyjątkowo namiętna, ale nie spełniona, bardzo łatwo rodzi uczucia całkowicie odmienne - nienawiść, pragnienie zemsty, czasem nawet bywa towarzyszką śmierci. Nieprzypadkowo przecież tak często Eros i Tanatos chadzają w parze, wikłając człowieka w burzę namiętności.
O takich namiętnościach właśnie opowiadają "Krwawe gody" Federica Garcii Lorki. Na gorącej andaluzyjskiej ziemi wydarza się tragedia: były kochanek uciekł w czasie uczty weselnej z panną młodą. Taka zniewaga musi być pomszczona, szczególnie w Andaluzji. Kara może być tylko jedna - śmierć. Ginie nie tylko ten, który znieważył, śmierć dotyka również mściciela. Nie pierwsza to jednak przelana krew. Matka pana młodego już wcześniej traciła swych bliskich i ona chyba najlepiej rozumie panujące tu reguły gry. To dzięki jej bólowi i cierpieniu widz od samego początku przedstawienia przeczuwa, że zło to nie tylko wspomnienie, retrospekcja - ono musi powrócić, wpisane w los bohaterów, nie do uniknięcia, niczym w antycznej tragedii. Aktorzy zresztą też grają w taki sposób, jakby przeniesiono ich we współczesność z Aten czasów Peryklesa. Postacie, które kreują cierpią, ale jest w tym cierpieniu powściągliwość, surowość, być może nawet p