„Wariacje enigmatyczne” Erica–Emanuela Schmitta w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Eric-Emmanuel Schmitt, filozof i były nauczyciel akademicki, jeden z najpopularniejszych francuskich pisarzy, którego książki zostały przetłumaczone na czterdzieści języków, a dramaty wystawiane są w licznych teatrach świata, zawsze zręcznie ubiera w słowa duchowe doznania, poruszając bliskie nam wszystkim problemy moralne i egzystencjalne. Pisarz z nadzieją i subtelnym humorem mówi o trudnych przeżyciach, takich jak sens istnienia, miłość, samotność, tęsknota czy pragnienie. Niechętnie też zdradza szczegóły ze swego życia, ale jedno wiadomo: w jego twórczości często pojawia się muzyka. „Wariacje enigmatyczne” to dramat rozpisany na dwóch aktorów, pełen emocji, rozedrganych namiętności, wręcz metaforyczny. W Polsce po raz pierwszy przedstawił go Teatr Telewizji w 1998 roku, a teraz, wykorzystując nowe tłumaczenie Jana Nowaka, sięga po ten tekst Artur Tyszkiewicz, reżyser i dyrektor Teatru Ateneum w Warszawie. Na małej Scenie 61, w niewielkiej, sprzyjającej intymnym spotkaniom przestrzeni pokazuje, jak wspaniale można zaadaptować prosty utwór, wypełniony jedynie dialogiem dwóch postaci, tworząc mocno wciągającą grę psychologiczną. Powstało kameralne, oparte na słowie przedstawienie, pełne zaskakujących zmian nastroju i tajemnic, dobrze przygotowane i znakomicie zagrane.
„Enigma Variations” op. 36 Edwarda Williama Elgara miały być żartem, opowieścią odzwierciedlającą charakter niektórych jego przyjaciół, w tym żony kompozytora. Czternaście wariacji wokół znanej melodii zawiera nawiązanie do konkretnej, charakterystycznej cechy lub wydarzenia i opiera się na tajemniczym temacie (stanowiącym podstawę kompozycji), ale w treści nigdy go nie usłyszymy. Improwizacje Elgara, rozszerzone i zaaranżowane, są utworem muzycznym, który swego czasu wywołał wiele spekulacji i nadal pozostaje zagadką (jak Enigma). Zainspirowany kompozycją Eric-Emmanuel Schmitt stworzył z myślą o niej niezwykłą sztukę teatralną. Skąd ten pomysł? Sam autor przyznaje w wywiadzie sprzed lat (udzielonym miesięcznikowi „Teatr”), iż „muzyka jest barometrem moich emocji. Oznacza to, że często ujawnia moje stany wewnętrzne. Muzyka mówi prawdę o tym, co dzieje się w naszym sercu”.
Zaczyna się nieco mrocznie – pod kręgiem polarnym, na samotnej wyspie położonej gdzieś wśród huczących wód Morza Norweskiego mieszka sławny pisarz – noblista. Abel Znorko nie znosi dziennikarzy, ich manipulacji i celowego przekręcania słów w rejestrowanych rozmowach. Nienawidzi krytyków, ponieważ przeważnie i tak plotą bzdury. Pewnego dnia dziennikarz Erik Larsen, zaintrygowany ostatnio wydaną książką, odwiedza autora w jego domu na odludziu, by przeprowadzić umówiony wcześniej wywiad. Opublikowany zbiór listów – czyli gwałtownie przerwana piętnastoletnia korespondencja pisarza z ukochaną kobietą – jest inny niż wcześniejsze utwory: intymny, poruszający choć prosty, a adresatka i autorka namiętnych listów pozostaje tajemnicą. Co skłoniło pisarza do wyrażenia zgody na to spotkanie? I co z niego wyniknie, poza wspólnym wsłuchaniem się w zmysłową muzykę – „Kochać kogoś to znaczy tworzyć wariacje wokół melodii, której nigdy nie słyszymy, bo nigdy nie znamy tak naprawdę osoby, którą kochamy, mimo, że wciąż się do niej zbliżamy” – twierdzi Eric-Emmanuel Schmitt. Nie jest to rzecz jasna umoralniająca sztuka o nieszczęśliwej miłości, raczej przypowieść o człowieku i zwykłych, skromnych, codziennych uczuciowych labiryntach. Opowieść o zdradzie i osamotnieniu, długotrwałym kłamstwie, które boli.
Walory zgrabnie napisanego tekstu i tłumaczenia Jana Nowaka umiejętnie wykorzystuje reżyser. Rzecz pozornie niewielka, czasem lekko tragiczna, jednak okraszona ciepłym humorem w ujęciu Tyszkiewicza niemal pachnie świeżością. Może nie ma tu gwałtownych, niespodziewanych zwrotów akcji, zaskakujących zdarzeń (ale kilka się znajdzie) i tradycyjnej, wyraźniej akcji scenicznej, a mimo to napięcie wciąż rośnie – podkręcane przez wątek sensacyjny. Autor trafnie, nawet z celową przesadą kreśli emocjonalny portret dwóch mężczyzn uwikłanych w trudne do rozwiązania sytuacje, pokazując emocjonalny pojedynek dwóch pozornie silnych facetów, którzy ostatecznie okazują się wrażliwymi uczuciowcami i nie wstydzą się swoich słabości, kiedy mówią o miłości i kobiecie. Wszystko dzieje się między słowami, w niedopowiedzianej frazie, w dialogu, w opowiadanych wspomnieniach i doświadczeniach związanych z tamtą kobietą. W każdym momencie Tyszkiewicz pozostaje wierny Schmittowi, starając się przybliżyć publiczności spojrzenie autora na cienką granicę między kruchością a siłą miłości, poświęceniem a rezygnacją, ucieczką a odwagą trwania i przeżywania (o czym wyraźnie mówi Erik Larsen). Codzienny styl brzmi doskonale, błyskotliwość dynamicznych dialogów, łączona z powiedzeniami przesyconymi metafizycznym znaczeniem, nabiera smaku. Postaci urzeczywistniają się jedynie w rozmowie, dialogowej grze – wzrasta przyjemność z obcowania ze słowem, ponadto sam wielowarstwowy tekst zaprasza do głębszych refleksji.
Wszystkie te niuanse wymagają od aktorów wypracowanej, wyćwiczonej i perfekcyjnej dykcji. Krzysztof Tyniec i Grzegorz Damięcki, dwie sceniczne osobowości, świetnie odnajdują się w takiej konwencji i doskonale radzą sobie z językowymi wyzwaniami. Grają brawurowo, z maestrią dopasowując się do siebie i uzupełniając wzajemnie. Tyniec z precyzją, cieniując, buduje osobowość swego bohatera, noblisty Abela Znorko. Wykorzystuje gest, mimikę, by podkreślić ironię, zdystansowanie pisarza. A potem nabiera rozpędu, odkrywa prawdę o swoim bohaterze i tajemniczej Evie. Czyni to lekko, pozornie bez trudu, bawiąc się tekstem i kontekstem. Zmienność staje się u niego biologiczną naturalnością, filozofia zrozumiałym i prostym podejściem do sensu życia, jego esencją. Choć tyle w nim dramatycznego tragizmu oraz zgorzknienia, nie ucieka od humoru czy żartu (reżyser wyraźnie mu na to pozwala). Z przyjemnością podziwiam technikę aktorską opanowaną przez lata doświadczeń i wyćwiczoną do bólu. Grzegorz Damięcki jako Erik Larsen bardzo dobrze mu partneruje. Początkowo gra nieco zagubionego, onieśmielonego i niepewnego dziennikarza, ale ostatecznie okazuje się wzruszający i zaskakująco dojrzały w miłości. Aktor doskonale ukazuje nieoczywistość bohatera – w kreowaniu swej roli, po kroku do przodu czyni jeden w tył, intrygując i przykuwając uwagę. Wyczerpująca, starannie dopracowana kreacja pozostawia niezapomniane wrażenie. I chociaż spektakl w reżyserii Tyszkiewicza to jedynie rozmowa dwóch zakochanych mężczyzn, dzięki aktorskiemu duetowi przepełnia go buzująca, zmysłowa energia.
W oszczędnej, stonowanej kolorystycznie scenografii Joanny Zemanek dużo jest znaczących elementów, które podkreślają styl i rytm przedstawienia. Dopełnia wszystko muzyka Edwarda Elgara i utwór Jacka Grudnia – nie może być przecież teatralnych „Wariacji enigmatycznych” bez… muzycznych„Wariacji enigmatycznych”
Profesjonalizm reżyserii, dzięki której przedstawienie ma unikalną klasę i styl, mistrzostwo aktorskich kreacji oddane w dialogach i gestach przyciąga. W kameralnej przestrzeni, wśród zmiennych nastrojów, intymny teatr słowa wciąż ma moc.