Jeśli ktoś miałby ochotę obejrzeć sztukę o miłości (ale nie lukrowany romans, tylko prawdziwą kronikę wypadków miłosnych), powinien w warszawskim Ateneum zobaczyć "Korowód" austriackiego dramaturga Arthura Schnitzlera. Pisany 101 lat temu, w swoim czasie był wielką prowokacją obyczajową. Dziś może już nieco się postarzał z uwagi na przedstawione w sztuce realia, na pewno jednak nie zestarzały się emocje i miłosne perypetie, które przeżywają bohaterowie. Zasada jest prosta: każdy z każdym. Trwa swoisty "odbijany", "zmiana par". W pierwszej scenie do łóżka idzie dziwka z żołnierzem. W drugiej żołnierz z pokojówką, potem pokojówka z paniczem, panicz z młodą mężatką, mężatka ze swoim mężem, mąż ze słodką dziewuszką, ta z kolei z poetą, poeta z aktorką, aktorka z hrabią, a hrabia znów trafia na uliczną dziwkę i kółko się zamyka. Ot i cały "Korowód". Matematyczna kombinacja sercowo-płciowa. Tym razem w Ateneum grają (świetn
Tytuł oryginalny
Miłosne korowody
Źródło:
Materiał nadesłany
Elle nr 11
Data:
01.11.1997