"Romeo i Julia" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Magdalena Hasiuk w Teatrze.
W zmiennej, niestabilnej rzeczywistości, w której człowiek wrażliwy skazany jest na melancholię (czytaj: depresję) lub osamotnienie, potrzeba bliskości staje się jeszcze bardziej dojmująca. Spektakl Kani nie ożywia uniwersalnego mitu miłości młodzieńczych kochanków z Werony: stanowi opowieść o doświadczeniach dwudziesto-, trzydziestolatków we współczesnej Polsce "klasy A". Akcja rozgrywa się w minimalistycznych i przestronnych wnętrzach zaludnionych figurami w korporacyjnych strojach, w kolorach szarości, bieli i czerni. Głównymi bohaterami są nie tylko tytułowi kochankowie, ale też społeczeństwo "zastygłe" w materialnym luksusie, a zarazem pogrążone w egzystencjalnym marazmie i emocjonalnej pustce. To wspólnota, która miłość sprowadziła do gigantycznego neonu z napisem "LOVE" umieszczonego na monumentalnej ścianie z tyłu sceny. Te ogromne litery, z których każdą okala rząd żarówek przygaszanych, pulsujących lub rozbłyskujących zmys