"La Traviata" w reż. Tomasza Koniny w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Trzeba niewątpliwej odwagi, by przełamać inscenizacyjny kanon, jakim obrosła w naszych teatrach "Traviata". Widz oczekuje eleganckich salonów, pięknych sukien, wytwornych fraków i bohaterki w finale umierającej na suchoty w nędznym łóżku, za to ze szczęśliwie odzyskanym kochankiem. We wrocławskim spektaklu niby wszystko jest tak, jak powinno, ale "Traviatę" pokazano inaczej niż dotąd na polskich scenach, mimo że ładne kostiumy powinny zadowolić widzów o tradycyjnych gustach W dobrze znanej "Traviacie" Tomasz Konina dostrzegł bowiem opowieść o śmierci. Przesunął czas akcji ku współczesności i zagęścił zdarzenia. Rozgrywają się one w ciągu kilku tygodni - od Bożego Narodzenia, co uświadamia w I akcie gigantyczna choinka, aż do końca karnawału w finale. Violetta ma zatem bardzo mało czasu, by uciec przed śmiercią i znaleźć wreszcie prawdziwą miłość. Zresztą chyba nie bardzo już tego chce, zdając sobie sprawę, jak jest chora. Kiedy z