"Romea i Julię" Szekspira o wiele trudniej niż "Hamleta" czy "Makbeta" ubrać w reżyserski, inscenizacyjny koncept. Z historii duńskiego królewicza można ulepić dowolną konstrukcję. Można też pokazać Duncana jako tyrana, Macduffa jako zbrodniarza, a zbrodnicze małżeństwo z zamku Duncinane jako obrońców wolności, lecz nie sposób wystąpić przeciw miłości kochanków z Werony. Z ojca Laurentego można by co prawda uczynić np. lubieżnika z namiętności do Julii wkradającego się w łaski młodych kochanków, tylko po co? Siła miłości zawsze w tym cudownym utworze zwycięża. Z takiego też założenia wyszedł twórca lubelskiego przedstawienia werońskiej tragedii Bogdan Tosza i nawet nie próbował któregokolwiek z sensów dzieła wywracać do góry nogami Zrealizował natomiast spektakl poruszający, widowiskowy, wysmakowany. I choć przekład Stanisława Barańczaka jest odbiciem języka naszej współczesności, to kostiumy z S
Tytuł oryginalny
Miłość na Wyspie Umarłych
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 41