"Miłość na Krymie" w reż. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Katarzyna Frankowska w portalu TVP.
Intuicja i wiedza nie zawiodły Jerzego Jarockiego w przypadku Lenina. Wieszczący przyszłość prorok z aktu pierwszego w drugim został przez Mrożka umieszczony jako bożek-kukła w muzeum. Niesłusznie. Świat polityki szuka wroga, a przetrawiona idea rewolucji dysponuje sprawdzonymi mechanizmami jego dekonspiracji. W monumentalnej, przeszło trzygodzinnej inscenizacji "Miłości na Krymie" Jerzy Jarocki zawarł swoje przemyślenia na temat Rosji. Rozbudował w tym celu trzeci, ostatni akt, dotyczący współczesności - napisał obszerny dialog dla chłopskiego małżeństwa Czelcowów, wprowadził dwa monologi Lenina. Na koniec kazał głównemu bohaterowi i alter ego autora, Zachedryńskiemu, pytać - jak w romantycznej improwizacji - o przyczyny pogardy dla człowieka. Ale zmiany dokonane w tekście Sławomira Mrożka, mimo ich ciężaru gatunkowego, można określić jako finezyjne. Jarocki nie definiuje wprowadzanych problemów. Nie podaje nazwisk, wszystko pozostawia