To przedstawienie może być gratką dla badaczy literatury. Ale może też sprawić przyjemność człowiekowi, który lubi się w teatrze zasłuchać, a nie zapatrzeć.
Już po pierwszej kwestii głównego bohatera "Wynalazku miłości" na widowni rozlega się gromki śmiech. Alfred Edward Housman (Jerzy Kiszkis) powiada: Wygląda na to, że nie żyję. Potem jest jeszcze śmieszniej, bo z prawej strony wynurza się łódź. Łódź sunie majestatycznie po scenie. W łodzi siedzi Charon w czarnym cylindrze i pelerynie, jak mag. Choć wokół rozpościerają się zasnute sinym dymem fragmenty antycznego amfiteatru i szczątki nagrobków, atmosfera wcale nie jest grobowa. Charon Haliny Winiarskiej gryzie pestki i pluje z dużą przyjemnością. Do tego w tle słychać leciutką, niezobowiązującą muzykę Marka Kuczyńskiego. Nie ma tu mowy o powadze chwili i podniosłym nastroju, jaki powinien - bądź co bądź - towarzyszyć śmierci. Pełzający po scenie non stop dym i wynurzająca się spod niego zwalista architektura "kamiennych" siedzisk oraz majacząca na horyzoncie gigantyczna ściana przywodzą na myśl opowieść grozy. Jednak humor Stoppa