"Ni z tego, ni z owego" Macieja Wojtyszki w reż. autora w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Legutko w Gościu Niedzielnym.
Nie wiadomo, który gorszy. Obaj kochają władzę - obchodzi ich bardziej niż jakakolwiek kobieta, niż cnoty kardynalne: wiara, nadzieja, miłość. Jeden ma duszę dyktatora, drugi jest małostkowym nacjonalistą. Kto tak mówił o Józefie Piłsudskim i Romanie Dmowskim? Nie żaden historyk czy publicysta, ale Maria Juszkiewiczowa, żona Józefa i wielka miłość Romana.
O tym, że obu ojców polskiej niepodległości łączyła nie tylko wspólna namiętność do polityki, ale i do tej samej kobiety, stało się wiedzą powszechną dopiero w ostatnich latach. Między innymi dzięki serialowi „Młody Piłsudski".
Teraz po ten wątek osobistej historii wielkich Polaków sięgnął Maciej Wojtyszko w autorskim spektaklu Teatru Telewizji. Tytuł zaczerpnął z ulubionego powiedzenia marszałka: „I ni z tego, ni z owego była Polska na pierwszego". Rzecz dzieje się na przestrzeni 25 lat - od roku 1893 do 1918, obejmuje więc zarówno drogę do niepodległości, jak i sercowe boje socjalisty i narodowca. Na pierwszym planie są te drugie, co wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z tabloidową wersją historii. Wojtyszko bardzo lubi opowiadać nasze dzieje z tej innej, prywatnej perspektywy, zawsze jednak jego scenariusze są mocno zakorzenione w źródłach. Tu czerpał ze wspomnień swoich bohaterów, z pamiętników oraz..; z powieści Romana Dmowskiego „Dziedzictwo".
Spektakl „Ni z tego, ni z owego" ogląda się z przyjemnością nie tylko ze względu na świetne dialogi czy znakomitą grę aktorską (zwłaszcza Moniki Buchowiec w roli Marii). Jest w nim coś, co bardzo lubimy: żywi ludzie. Grzeszni, ułomni, pełni namiętności, co wcale nie umniejsza ich zasług dla ojczyzny. Przeciwnie, wielkość Piłsudskiego i Dmowskiego polega (także) na tym, że potrafili w chwili próby wznieść się ponad osobiste urazy i polityczne interesy. Potem, już w niepodległej ojczyźnie, walczyli ze sobą bezwzględnie, nigdy jednak nie przekraczając granicy wyznaczonej przez dobro Rzeczpospolitej i wzajemny szacunek.
Twórca spektaklu w jednym z wywiadów powiedział: „Jestem daleki od namawiania, żeby kontynuować jedną czy drugą tradycję. Myślę, że dobrze byłoby trwale zrozumieć, że są rzeczy ważniejsze niż osobiste sprawy i niechęci". Trudno uciec od współczesnego kontekstu, czytając te słowa. Oczywiście mamy inne czasy, inaczej obecnie wygląda polityczny teatr. Ale brakuje nam dziś bardzo w życiu publicznym wyczucia owej granicy. No i wzajemnego szacunku, rzecz jasna. Ale to już temat na inny spektakl.