„Amator 2020”Małgorzaty Sobieszczańskiej i Norberta Rakowskiego w reż. Norberta Rakowskiego, koprodukcja Teatru im. Kochanowskiego w Opolu i Teatru Śląskiego w Katowicach. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Szumnie zapowiadany powrót „Amatora” po ponad czterdziestu latach od premiery kultowego już filmu Krzysztofa Kieślowskiego nie spełnił pokładanych nadziei.
Być może koprodukcji teatrów im. Kochanowskiego w Opolu i Śląskiego w Katowicach nie pomógł fakt ośmiokrotnego przekładania premiery z powodów pandemicznych. Być może była w niej jakaś siła, która jednak uleciała.
Do pierwszego mocniejszego monologu Dariusza Chojnackiego (tytułowy „amator”, czyli Filip Mosz) nie dzieje się zupełnie nic. Trąci szkolnym przedstawieniem. Sceny mozolnie i topornie, nomen omen po amatorsku, ukazują naprzemiennie to środowisko pracy głównego bohatera, to zaś jego mieszkanie (zmienia je ściągniecie i nakrycie stołu, obrus – dom, bez obrusu – praca). Co więcej, ani korporacyjne otoczenie, ani to rodzinne, nie pomaga mu. Oba równie słabe. Z jednej strony oczekiwania korpoświatka, deadliney, kuchenne ploteczki, awanse i podwyżki. Z drugiej ciężarna żona oczekująca stabilizacji finansowej. Powtarzająca mądrości: „jak są firanki, to jest dom”. Rozwrzeszczana, nic nierozumiejąca, powierzchowna, tak jakby świat kręcił się wkoło niej. Na domiar złego fatalnie zagrana przez gościnnie występującą w Opolu Aleksandrę Fielek (gdzie są uzdolnione tutejsze młode aktorki w osobach: Karoliny Kuklińskiej, Magdaleny Maścianicy czy Joanny Osydy?). Chodzi z kąta w kąt z założonymi rękoma, krzyczy niepotrzebnie, histeryczna jest, a postaci w żaden sposób nie udało jej się oddać. Śmieszy jedynie. Jej dramat zupełnie nie jest rozumiany. Ani przez nas, ani przez jej męża. Chwała Bogu jest on – Dariusz Chojnacki. Niczym swój bohater. Jedyny prawdziwy i z pasją. Choć do zagrania zbyt wiele też nie ma. Wszyscy aktorzy zaprezentowali się zdecydowanie lepiej w wyświetlanych filmach niż na żywo. Ciekawa jest scenografia Marii Jankowskiej. Początek to zapis wypowiedzi wybranych osób opatrzonych rokiem urodzenia. Mówią, kim są lub kim chcieliby być – najczęściej sprowadzając to do zawodu. Narzekają na brak życzliwości wśród ludzi, mówią o innych codziennych bolączkach. Ich „setki” wyświetlane są na ogromnej kartonowej konstrukcji przypominającej przesyłkę pocztową opatrzoną znaczkiem „fragile”. Znak, że należy się obchodzić z tym materiałem w sposób delikatny. Tak jak z Filipem Moszem, który zawsze chciał zostać komikiem, by ludzie nie tylko z niego się śmiali, ale także dlatego, że to on ich rozbawił.
Nie do śmiechu będzie jednak dyrektorowi firmy (Rafał Kronenberger), dla której Mosz miał zrobić promocyjny filmik o pracownikach. O tym, co jest jej największą wartością. O ludziach. Jedyną wartością w oczach naszego artysty-amatora jest jednak prawda. Najgorsza nawet, ale prawda. W rozmowie z przyjacielem ojca Filip usłyszy: „My nie mieliśmy wyboru a wy nie wiecie, co macie wybrać”. Skwituje też zwyczaje młodych : „Ty nawet flaszki nie masz a chcesz, żebym wyjawił ci sekret, jak żyć”. Żadnemu artyście nie mówi się, jak ma żyć. A tym bardziej, jak i co ma tworzyć. Nie inaczej jest z Moszem. Ma być tak, jak on chce. Ma wielkie zapędy. Wie, że tylko dotykanie spraw ważnych i wchodzenie z butami w czyjeś życie (tam, gdzie się nie powinno być), ma sens. Nie chce robić filmu dla kogoś, tylko o kimś. Czuje, że może wszystko. Niesiony tym oznajmia, że „chce zajebać w księżyc aż się rozsypie w drobny mak”. Podstępny jest ten nasz artysta. Oko kamery kieruje na ludzi, którym trudno się żyje, żeby świat ich zauważył. Czy aby na pewno to tylko nim powoduje? Dostrzegam tanie gagi w tekście i realizacji. Ludzie śmieją się na słowa: „Ania rządzi, Ania radzi, Ania nigdy cię nie zdradzi”. Nie takiej chyba reakcji oczekują artyści, którzy chcą mówić i robić wielkie rzeczy. W scenariuszu znajdujemy perełki: „chanel kurze gówno numer pięć” lub „lata mi to kalafiorem”. Do tego sprowadza się dramat egzystencjalny artysty i kino moralnego niepokoju. Nie można się jednak obrażać na rzeczywistość. Film, który zrobił bohater, jak i ten spektakl, nie zmienią nic. Powołując się jednak na słowa młodego reżysera dokumentalisty Krzysztofa (Artur Paczesny), gdyby pojął, jak robić filmy, to by to rzucił. Póki co nikt zatem nie powinien zachowywać się jak kompletny amator. Norbert Rakowski po raz kolejny prowadzi historię w szczelnie zamkniętym za pomocą scenografii świecie. Tu wpuszcza widzów przez okna. Nie jest to jednak najbardziej komfortowe rozwiązanie, biorąc pod uwagę układ Małej Sceny. Nie udało mu się trafiać do ludzi z przekazem. Ani prosto, ani skutecznie. Jego opolsko-katowicka „Wątpliwość”, na przykład, ma swoisty klimat, chce się uprawiać to podglądactwo. Rakowski dopasował się do przekazu. Żeby egzystować, trzeba się dopasować. Nawet będąc artystą (jak on sam). Nie przestał jednak być dyrektorem. Tym spektaklem zaprasza na miłe niedzielne chwile w teatrze.
Małgorzata Sobieszczańska, Norbert Rakowski „Amator 2020” spektakl inspirowany filmem Krzysztofa Kieślowskiego koncept i reżyseria: Norbert Rakowski koprodukcja Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, premiera opolska: 17 września 2021, Mała Scena występują: Aleksandra Fielek (gościnnie), Monika Stanek, Dariusz Chojnacki, Rafał Kronenberger, Artur Paczesny, Kacper Sasin, Wiesław Sławik, Marcin Szaforz
Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.