Odkąd piszę o teatrze, w moim życiu chyba już na stałe zagościła urocza kwestia: no i jak? Dziwna historia... Gdy nie pisałem, w przerwach spektakli miałem święty spokój - nikt niczego ode mnie nie chciał, byłem sam ze sobą, sam dla siebie, pojedynczy. Płakałem, śmiałem się, mięchem rzucałem - ale w sobie, wyłącznie na własne konto. Odkąd piszę - katastrofa, każdy znajomek miażdży mnie wysokopienną zagwozdką. I nawet w antrakcie pytanie realnie nie pada, to realnie pada świdrujące spojrzenie. W ciszy czyjaś łapa wzroku międli mi twarz, tak, jakby to był cycek Noami Cambell, zobowiązany do natychmiastowej odpowiedzieć na pytanie: no i jak? Czy nie sądzicie, że w ten sposób wolno kruszeje pierwszy smak teatru, że na rozkurz idzie zwyczajna intymność? Nie, powyższe wyznanie to nie żaden mój krzyk rozpaczy z powodu utraty spokoju. I wcale nie zamierzam teraz prosić: koleżanki i koledzy, odwalcie się, z łaski swojej... Rzecz w tym, że
Tytuł oryginalny
Milcz, patrz, milcz
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 72