"Walentynki" w reż. Pawła Szumca na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki Głowacki Dzienniku Polskim.
Siedząc w małym pokoju przy czerwonym winie swych sześćdziesiątych urodzin, Walentyna (Maja Barełkowska) zobaczyła w powietrzu ławkę sprzed czterdziestu lat. Przyjście widma nie miało w sobie nic z gwałtowności. Żadnych gromów, żadnych blasków papuzich łun, żadnych nagłych, sinych kłębów. Tylko miękkość. Szmer prologu łagodnej opowieści. Przyjście po mchach. Ławka była blisko, na wyciągnięcie ręki. Wszystko, co dawno już sczezło, obróciło się w proch bądź w sepię martwych fotografii, w małym pokoju Walentyny znów było na chwilę bliskie i ciepłe. Tamta ławka, tamten park, tamten zmierzch, tamta ona - Walentyna dwudziestoletnia, i tamta Katia młoda, też dwudziestoletnia, Katia (Jagoda Pietruszkówna) przez Walentynę tolerowana w mieszkaniu jedynie z litości i z bezradności pamięci, Katia, która dziś uparcie niepokoi noce akordeonem i wysusza wszystkie flaszki miasta. Dziś tylko to - udręka czasu przeszłego, skowyt akordeonu,