"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" po poznańsku: wciąż żywy dramat w starej skorupie Szklana menażeria w sztuce Tennessee Williamsa pod tym tytułem to kolekcja kruchych zabawek nieprzystosowanej do życia bohaterki. Jacek Jabrzyk w poprzednim sezonie zabudował więc ścianę teatru w Kaliszu gigantyczną etażerką i na jej półkach kazał grać aktorom. Teraz w poznańskim Polskim wystawiono inny dramat Amerykanina, szczęśliwie nie wyprowadzając akcji na blaszany dach między rozpalone kotki. Acz i tu sceneria zdaje się natrętnie usymboliczniona. Pod sufit piętrzą się zwały poduszek, milusich, groźnych jak lawinowy nawis i zdatnych do naparzanek. Z boku stoi madejowe łoże zakały rodu, alkoholika: tapczan najeżony szyjkami butelek niczym zwojami zasieków. Naiwne to gadulstwo scenografii? Owszem. Ale zrozumiałe! Teatry strasznie chcą grać starego Williamsa. Widzą, że te rodzinne obrazy, duszne od patriarchalnych rytuałów, zanurzone w beznadz