Pojawia się pytanie zasadnicze - jak z takiego sztuczydła zrobić dobre przedstawienie? - o musicalu "Spin" w reż. Gunnara Helgasona w Chorzowskim Teatrze Rozrywki pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Najsłabszym punktem "Spin - musical", ostatniej prapremiery w chorzowskim Teatrze Rozrywki, okazało się to, co powinno być jego największym atutem, mianowicie sam musical. Kanadyjczyk Douglas S. Pashley (autor tekstów i muzyki) zaserwował widzom błahą historyjkę o tym, jak to media rządzą światem, dodał do tego kilka mdłych popowych pioseneczek (nota bene, żadna z nich nie wpada w ucho; po wyjściu z teatru nie mogłam przypomnieć sobie choćby jednego taktu), a całość okrasił sporą dawką komizmu. I to właśnie komizm czyni tę sztukę znośną. Żal chwyta za serce, gdy się pomyśli, jak fascynujący musical mógł powstać, gdyby autor nie naoglądał się amerykańskich filmów kryminalnych klasy B. Ale do rzeczy... Rzecz dzieje się w Stanach ( i tu już pierwszy zarzut dla realizatorów - wspominanie w amerykańskiej gazecie o silikonowym mózgu Dody i miłościwie nam panujących braciach Kaczyńskich, wydaje się być albo daleko posuniętym niedopatrz