"Recesja gospodarcza, wzrastająca liczba bezrobotnych sprzyjają zainteresowaniu festiwalem w Edynburgu - zauważył trzeźwo jeden z jego organizatorów, Richard Demarco - gdyż rośnie potrzeba zagospodarowania czasu wolnego. Festiwal musi wypełnić tę społeczną rolę: dać ludziom rozrywkę, nadzieję, przeżycie; zapobiec aktom brutalności."
Największy obecnie na świecie festiwal sztuki, odbywający się od 39 lat w historycznej stolicy Szkocji, Edynburgu, zgromadził w sierpniu br. około ćwierć miliona artystów i gości, proponując widzom prawie pięć tysięcy widowisk, projekcji filmowych, koncertów nie licząc występów ulicznych komediantów, kameralnych koncertów w pubach oraz efektownych pokazów sztucznych ogni, które prezentowano u stóp królewskiego zamku. Kolorowe kompozycje na niebie nie były jednak w stanie zaróżowić rzeczywistości. Festiwal boryka się z gigantycznymi kłopotami finansowymi, a jego organizatorzy przyjęli za swoją dewizę hasło: "żyć mimo wszystko". Wiele zespołów przyjeżdża więc do Edynburga na własny koszt, rezygnuje z hotelu i posiłków, ratując się jedzonymi na ławkach w parku hamburgerami i "waletując" w prywatnych mieszkaniach. Nie ma pompy, nie ma przyjęć, uroczystych bankietów i zaklęć. Najwyżej skąpi jak w przysłowiu Szkoc