Ławeczka owszem, jest potrzebna, ale człowiekowi jednak bardziej chce się latać - i coraz lepiej mu to wychodzi. Taki oto budujący wniosek płynie pokazanej wczoraj z "Historii latania" węgierskiego Márkus Zínház Puppet Theatre - relacja z bielskiego festiwalu.
Z tym, że umiejętność latania rozwija się nie bez bolesnych sińców, metodą od olśnienia do olśnienia. Dobrze, że bohater szmaciany (skojarzenie ze słynnym animowanym ludkiem spacerującym po linii uzasadnione) i jego pies też. Zrealizowane skromnymi środkami przedstawienie aż kipi od pomysłów, dzieci wszystkie łapały w lot i szalały ze szczęścia, próbując schwytać kolejne latające wynalazki (odrzutowiec z suszarki do włosów!) A kiedy szmaciany Armstrong ze szmacianym Aldrinem postawili stopę na księżycu, dorosłym widzom łzy się zakręciły w oczach. Na japońskim spektaklu "Genji i sklep z nakryciami głowy" teatru Saruhachi-za z Sado atmosfera była zgoła inna. Egzotyczny pokaz poprzedziło uczone wprowadzenie profesor Estery Żeromskiej na temat tradycyjnego japońskiego teatru i występujących w przedstawieniu niewielkich lalek bun'ya. Dla stałej festiwalowej publiczności wreszcie wyjaśniła się sprawa maseczki, którą od pierwszego dnia no