„Człowiek z papieru. Antyopera na kredyt” w reż. Jakuba Skrzywanka, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.
Tak właśnie Jakub Skrzywanek określa pozycję swojego „Człowieka z papieru”, antyopery wystawionej w warszawskim Teatrze Powszechnym, ale wcześniej – przedpremierowo – prezentowanej we Wrocławiu podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej (koproducenta spektaklu). Mimo udziału śpiewających gwiazd, Julii Wieniawy i Ralpha Kamińskiego, prezentacje te (jak można przeczytać w relacjach) spotkały się z dość chłodnym przyjęciem publiczności, która oczekiwała raczej sympatycznej rewii niż publicznego prania społecznych brudów. Inaczej w Teatrze Powszechnym, którego publiczność nawykła do poruszania poważnych spraw społecznych, chętnym uchem łowi więc aluzje do sytuacji politycznej i deklaracje teatru, że się wtrąca.
Rzeczywiście ten spektakl się wtrąca, może nawet w za wiele spraw naraz, co nie sprzyja dramaturgicznej spójności, ale za tę cenę uwydatnia, jak wiele jest krzywd do naprawienia i trupów w szafie, tej zamontowanej w mieszkaniu już po transformacji ustrojowej.
Tak więc Agnieszka z filmów Wajdy, reporterka-scenarzystka najpierw zderza się z wrocławską likwidacją obozowiska Romów, których pewnego dnia brutalnie ekspulsowano, a potem z mieszkaniową odyseją kredytową, spiętą samobójstwem bezradnego kredytobiorcy. Skrzywanek i Grzymisławski (scenariusz) tropią więc ryczącą niesprawiedliwość, która działa się i dzieje niejako na oczach w imię cielęcego uwielbienia świętego prawa własności.
Dramaty oparte na prawdziwych zdarzeniach (cytowane są nawet fragmenty autentycznych reportaży), wpisane zostały do projektu antyopery przygotowywanej na wielką galę. Agnieszka zmaga się z oporem producentów, reżysera niechętnych ukazywaniu społecznych konfliktów, toteż przeganiają autorkę i skłaniają do kompromisów.
W opowiadanych historiach daleko do optymizmu, ale twórcy antyopery nie zapominają o rewiowych podróbkach, kupletach i songach, dzięki którym przedstawienie pozwala co pewien czas swobodniej odetchnąć publiczności. Powstaje mieszanka cokolwiek wybuchowa, która stawia przed widownią kłopotliwe pytania: co mianowicie robią, aby zapobiec tragediom, o których tu się opowiada. A na pociechę serwują naprawdę świetnie dopracowane kawałki, jak song-piosenka małżeńska Aria aspiracji (tekst Jasia Kapeli: „Nigdy nie chciałem być sobą,/ zawsze chciałem być kimś”), brawurowo wykonana przez Klarę Bielawkę i Andrzeja Kłaka.
Tak więc twórcy tego śpiewowiska w stylu Brechta z Wajdowskim nawiązaniem (już w tytule) słowa dotrzymali. Jest smutno, choć wesoło. I na odwrót. Tak czy owak, nie ma powodu do samozadowolenia, a bajka o solidarności, która wszystkich połączy we wspólnotowym szczęściu rozwiała się jak sen złoty.